sobota, 20 września 2025

Wywózki na roboty przymusowe do Niemiec

Na początku tego wpisu winien jestem wyjaśnień. W dniach 4 i 18 września, zgodnie z przyjętą przeze mnie na początku częstotliwością (co dwa tygodnie), powinny ukazać się nowe wpisy na blogu. Nie stało się to jednak, ponieważ w moim życiu dużo się działo, miałem dużo pracy i nie znalazłem czasu na dokończenie artykułu, zwłaszcza że ze względu na rocznicę wybuchu II wojny światowej podjąłem się trudnego tematu, wymagającego dogłębnego „researchu” - wywózki moich krewnych na roboty przymusowe do Niemiec w czasie II wojny światowej. Dzisiaj publikuję wreszcie wpis, który miał ukazać się ponad 2 tygodnie temu.

1 września minęło 86 lat od napaści Niemiec na Polskę, natomiast 3 dni temu, 17 września, przypadała rocznica agresji Związku Radzieckiego na nasz kraj. Po ponad dwóch tygodniach niemieckiej ofensywy był to cios, w wyniku którego nasze państwo, broniące wtedy stolicy i nie mogące liczyć na pomoc ze strony zachodnich sojuszników, znalazło się w rozpaczliwie złym położeniu. Kampania wrześniowa, czyli wojna obronna Polski we wrześniu 1939 roku, była początkiem II wojny światowej. Był to najbardziej krwawy konflikt zbrojny w historii świata. W jej wyniku Polska straciła około 6 milionów obywateli i doznała ogromnej ilości strat materialnych. Ofiary ginęły nie tylko w wyniku działań wojennych, ale też między innymi w obozach koncentracyjnych i obozach pracy, w więzieniach, w wyniku pacyfikacji, egzekucji oraz epidemii. Jeżeli chodzi o straty materialne, wynikały one z działań wojennych, rabunku i konfiskaty majątku ruchomego przez okupantów.

Rodzina mojej babci Genowefy Góreckiej z d. Pawlak wśród pracowników przymusowych folwarkuw w Bingerau (obecnie Węgrów) na Dolnym Śląsku
Rodzina mojej babci Genowefy Góreckiej z d. Pawlak wśród pracowników przymusowych folwarku Hugo von Posera w Bingerau (obecnie Węgrów) na Dolnym Śląsku

Wrzesień 1939 roku to początek okupacji niemieckiej na ziemiach polskich. W czasie jej trwania Niemcy ze względu na niedobór na rynku pracy spowodowany wcieleniem do Wermachtu dużej liczby młodych mężczyzn pozyskiwali tanią siłę roboczą dla przemysłu i rolnictwa poprzez prace przymusowe. W związku z tym na ziemiach wcielonych do III Rzeszy wprowadzono przymus pracy dla ludności, w tym dzieci już od 12 roku życia. Wiosną 1940 roku przymusowa branka na roboty przybrała charakter masowy. W okupowanej Polsce organizowały ją Arbeitsamty, czyli niemieckie urzędy pracy. Za odmowę groziły surowe kary, w tym kara śmierci. Organizowano też tzw. łapanki. Z robotnikami nie zawierano umów pisemnych, a o czasie ich pracy decydował pracodawca. Nie mieli oni też prawa do urlopu. Przymusowa praca służyła nie tylko pozyskiwaniu taniej siły roboczej, ale i eksterminacji ludności z krajów podbitych.

Roboty przymusowe często wiązały się z wysiedlaniem ludności i odbieraniem jej majątków bez rekompensat. Przesiedlanie wyglądało z reguły w ten sposób, że do domu przychodzili niemieccy żandarmi, po czym nakazali spakowanie się w ciągu kilkunastu lub kilkudziesięciu minut i opuszczenie gospodarstwa. Określali też, co można zabierać, a czego nie. Najczęściej nie pozwalali na zabieranie kosztowności czy pamiątek rodzinnych, można było spakować jedynie rzeczy osobiste i żywność. Opuszczone gospodarstwa były przejmowane przez rodziny niemieckie lub osoby, które podpisały volkslistę. Taki los spotkał też członków mojej rodziny. Pisałem już o tym bez wchodzenia w szczegóły we wpisach przedstawiających sylwetki moich przodków. Z moich dziadków wysiedlenia uniknęła tylko babcia Emilia Cylińska z domu Krzywańska, co nie oznacza, że nie wykonywała prac przymusowych. Zgodnie z danymi na stronie Straty.pl była robotnikiem przymusowym w rodzinnych Bogucicach w latach 1939 - 1945. Poniżej opiszę historie trzech rodzin, które doświadczyły wysiedlenia i robót przymusowych: Cylińskich, Pilarczyków i Pawlaków oraz historię Stanisława Cielebana, brata babci mojej żony. Wszyscy zatrudnieni byli w rolnictwie. Jako źródła posłużyły mi przekazy ustne oraz informacje ze wspomnianej już bazy danych Straty.pl, prowadzonej przez Instytut Pamięci Narodowej (program Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką”).

Rodzina dziadka Stefana Cylińskiego

Pradziadków Władysławę i Stanisława Cylińskich, zamieszkałych w Żernikach, oraz dwoje ich dzieci: Mariannę i Stefana, mojego dziadka, wywieziono na roboty przymusowe w głąb Rzeszy, jak podaje strona Straty.plwiosną 1942 roku. Trafili do gospodarstwa rolnego w miejscowości Langenerling w Powiecie Ratyzbona w Bawarii. Dziadek miał wtedy 15 lat. Podróż pociągiem do Niemiec trwała kilka tygodni. W drodze często kazano się przesiadać. Na robotach panowały trudne warunki. Robotnicy wykonywali podstawowe prace w gospodarstwie. Otrzymywali niewielkie racje żywnościowe i często byli karani. Właścicielem gospodarstwa była Sofie Fessler. Cylińscy byli tam około 3 lat. W 1945 roku, po miesięcznej podróży pociągiem, często przerywanej z powodu uszkodzonych torów, pradziadkowie z dorosłymi już dziećmi powrócili do domu. Ich dom i gospodarstwo zostały w tym czasie rozkradzione.

Pradziadek Stanisław Cyliński
Pradziadek Stanisław Cyliński - zdjęcie z czasów wojny

Wywózki uniknęli najstarsi z rodzeństwa dziadka, Stanisław i Cecylia, którzy założyli już już swoje rodziny i nie mieszkali z pradziadkami (przekazowi temu przeczy jednak informacja na stronie Straty.pl, zgodnie z którą Cecylia także była wywieziona). Stanisław we wrześniu 1943 roku w wyniku donosu sąsiadów został aresztowany i trafił do obozu koncentracyjnego za nielegalny wtedy ubój świni. O jego losach będę piać w kolejnym wpisie, dotyczącym krewnych w niemieckich obozach koncentracyjnych.

Rodzina dziadka Stanisława Góreckiego

Dziadek Stanisław Górecki podobno w trakcie wojny przez pół roku przebywał ze swoimi rodzicami, Władysławą i Wacławem, na robotach w niemieckiej Bawarii. Niestety nie znam szczegółów ich wywózki. Więcej wiem natomiast, co działo się w tym czasie z rodziną brata prababci Władysławy Góreckiej, Andrzeja Pilarczyka z Pudłówka, który jesienią 1941 roku razem z żoną Bronisławą z Kwiatkowskich i dziećmi: Walentym, Józefem, Janem, Andrzejem i Władysławą, został wywieziony do pracy przymusowej w gospodarstwie rolnym w miejscowości Zedlitz (obecnie Siedlec) koło Wrocławia. Właścicielem majątku była szlachecka rodzina von Poser. Bronisława była kucharką, natomiast Andrzej i jego synowie pracowali końmi w gospodarstwie. Baza Straty.pl podaje, że byli tam zatrudnieni od października 1941 do stycznia 1945 roku, a więc ponad 3 lata.

Bronisława i Andrzej Pilarczykowie ze swoimi dziećmi: Władysławą, Ireną i Józefem
Bronisława i Andrzej Pilarczykowie ze swoimi dziećmi: Władysławą, Ireną i Józefem

Jeden z synów Bronisławy i Andrzeja, a jednocześnie brat cioteczny mojego dziadka, Walenty, został w 1943 roku zatrzymany za romans z Niemką, której mąż prawdopodobnie zginął na froncie. Wkrótce po aresztowaniu Bronisława i Andrzej zostali wezwani na policję i otrzymali propozycję podpisania volkslisty przez wszystkich członków rodziny, w zamian za co Walenty miał zostać wypuszczony na wolność. Prawdopodobnie jednak właścicielka majątku poinformowała ich w tajemnicy, że podpisanie volkslisty będzie wiązało się z tym, że wszyscy mężczyźni z rodziny zostaną wysłani na front. Rodzina propozycję odrzuciła, a Walentego wysłano do obozu. Po jakimś czasie Pilarczykowie otrzymali informację, że ten nie żyje, oraz przysłano jego dokumenty osobiste. O miejscu jego śmierci nie poinformowano. Okoliczności śmierci Walentego opiszę w następnym wpisie.

Cała rodzina Pilarczyków, z wyjątkiem Józefa, który wrócił do rodzinnego Pudłówka, została po wojnie na Dolnym Śląsku, zamieszkując opuszczony przez Niemców dom w miejscowości Brochocin (jak wiadomo, Dolny Śląsk po wojnie przyłączono do Polski), gdzie potomkowie Bronisławy i Andrzeja mieszkają do dnia dzisiejszego. Niedługo po wojnie, w 1947 roku, jeden z braci Walentego, Jan Pilarczyk, zginął tragicznie w wyniku kopnięcia przez konia. Miał 26 lat. Jego żona - Alfreda - po jego śmieci wyszła za mąż za jego brata, Andrzeja juniora. Andrzej Pilarczyk senior zmarł w 1952 roku w wieku niespełna 62 lat, natomiast jego żona, Bronisława w roku 1960, mając lat 68.

Rodzina babci Genowefy Góreckiej z d. Pawlak

Babcia Genowefa Górecka z d. Pawlak na robotach w Niemczech
Babcia Genowefa Górecka z d. Pawlak na robotach w Niemczech (siedzi pierwsza z lewej)

Rodzinę pradziadków Marianny i Wojciecha Pawlaków, zamieszkałych w Pudłowie Nowym (dawniej Kolonia Pudłów) wysiedlono do pracy w folwarku w miejscowości Bingerau (obecnie Węgrów) koło Wrocławia jesienią 1940 roku. Pradziadkowie mieli czworo dzieci: Janinę, Sabinę, Henryka i Genowefę, moją babcię, która miała wtedy 11 lat. Kiedy Niemcy przyszli po rodzinę, u Pawlaków był też narzeczony i późniejszy mąż najstarszej z rodzeństwa, Janiny, Jan Pilarczyk (nota bebe brat cioteczny dziadka Stanisława Góreckiego, syn innego brata prababci), który pomagał im młócić żyto, dlatego jego też wpisano na listę i miał z nimi jechać. Jednak Janek razem z Janiną i Sabiną uciekli w transporcie w oddalonym o kilka kilometrów Zadzimiu, natomiast pradziadkowie razem z pozostałymi dziećmi - Henrykiem i Genowefą pojechali dalej. Ucieczka nie była jednak dobrym pomysłem, ponieważ dom pradziadków zajęła niemiecka rodzina, w związku z czym cała trójka pomieszkiwała u obcych rodzin w okolicy. W związku z tym pradziadek Wojciech za pośrednictwem właściciela posiadłości ziemskiej, w której pracował, zabiegał o to, żeby ściągnąć do Niemiec swoje córki. Udało mu się to i przyjechał do Polski je zabrać. Janek, narzeczony Janiny, też pojechał.

Na robotach Pawlakowie byli przez ponad 4 lata - zgodnie z danymi w bazie Straty.pl (odnalazłem tam tylko Jana Pilarczyka i Janinę Pilarczyk z domu Pawlak) od października 1940 do stycznia 1945 roku. Pracowali w dużym majątku ziemskim i żyli w dobrych warunkach. Byli tam pracownicy różnych narodowości, m.in. Francuzi i Włosi. Właścicielem majątku był niemiecki szlachcic Hugo von Poser und Gross-Naedlitz. Miejscowość Bingerau, w której mieszkali, była oddalona o kilka kilometrów od Zedlitz, gdzie przebywali opisywani przeze mnie wyżej Pilarczykowie (tam również właścicielem dóbr była rodzina von Poser). Pradziadkowie z dziećmi do kościoła chodzili do miejscowości Lossen (obecnie Łozina). Babcia w trakcie wysiedlenia nauczyła się komunikować w języku niemieckim, wiele słów znała do starości.

Prababcia Marianna Pawlak
Prababcia Marianna Pawlak z naszywką z literą „P”, oznaczającą robotnika pochodzącego z Polski, i tabliczką z numerem ewidencyjnym 81

 Gdy w 1945 roku wojska radzieckie wkraczały na Dolny Śląsk, Niemcy myśląc, że odeprą ich atak na linii Odry, wywozili ludność na zachód. Tam trafiła też rodzina Pawlaków. Cywile jechali wozami razem z wojskiem niemieckim. Kiedy Niemcy minęli Odrę, wysadzili w powietrze most, aby odciąć drogę Armii Czerwonej. Rodzina babci jechała obok czołgów aż do Czech, docierając za czeską Pragę. Tam zostali, a żołnierze Wermachtu pojechali dalej. Pawlakowie byli tam do końca wojny, doświadczając biedy i głodu. Pochorowali się tam na dur brzuszny. Babcia Genowefa pasała owce, a po chleb płynęła przez szeroką, górską rzekę łódką przywiązaną do promu. Gdy rodzina miała już wracać do domu, okazało się, że na stacji kolejowej pod ich pociąg podłożono minę. Na szczęście zauważyła to czeska policja i usunęła bombę. Inaczej pociąg zostałby wysadzony w powietrze. Pawlakom po długiej tułaczce udało się wrócić do domu. Babcia była już wtedy prawe dorosła, miała 16 lat.

Wysiedlenia uniknął przybrany syn Marianny i Wojciecha, Feliks Kulak. Mieszkał on u gospodarza z Businy, niejakiego Michelusa. Pisał listy do swoich przybranych rodziców i rodzeństwa. Zanim Pawlakowie wrócili z Niemiec, on pozasiewał i poobsadzadzał pola pradziadków. Wszystkie pokradzione przedmioty, które poznał, zabrał z powrotem do gospodarstwa.

Stanisław Cieleban, brat babci mojej żony

Stanisław Cieleban
Stanisław Cieleban

W przeciwieństwie do mojej rodziny, większość najbliższej rodziny mojej żony nigdy nie była wysiedlona do Niemiec. Wyjątkiem był brat babci Wandy Porady, Stanisław Cieleban, urodzony 24 marca 1920 roku w Siedlcach koło Grabna, a zamieszkały w Sobiepanach. Zgodnie z informacją na stronie Straty.pl był zatrudniony w rolnictwie w miejscowości Storbeck niedaleko Osterburga w północnych Niemczech od kwietnia 1941 do maja 1945 roku, czyli przez ponad 4 lata. Właścicielką gospodarstwa była kobieta, której mąż walczył na froncie. W czasie robót Stanisław był świadkiem lądowania brytyjskich spadochroniarzy. Dowiedziała się o tym niemiecka policja i chciała go rozstrzelać za to, że jej nie powiadomił. Obroniła go właścicielka majątku, w którym pracował. Powiedziała żandarmom, że jeśli go rozstrzelają, to ją też będą musieli rozstrzelać. W ten sposób uratowała mu życie.

Stanisław wrócił po wojnie do rodzinnego domu w Sobiepanach z zapoznaną w Niemczech narzeczoną Aleksandrą i ich nieślubnym synkiem, również Stanisławem, ku niezadowoleniu jego rodziców, a pradziadków mojej żony, Marianny i Sylwestra Cielebanów. 26 grudnia 1945 roku Aleksandra i Stanisław wzięli ślub i osiedlili się w rodzinnym mieście Aleksandry - w Ząbkach koło Warszawy. Poza Stanisławem juniorem mieli jeszcze dwóch synów i córkę. Stanisław senior zmarł w 2003 roku w wieku niespełna 84 lat, natomiast Aleksandra - w roku 2015, mając lat 91.

_________________________

Wpisem tym przedstawiłem cztery opowieści, które łączy jeden mianownik - ich bohaterowie byli dotknięci wysiedleniem i robotami przymusowymi. Trzeba pamiętać, że z ich perspektywy historie te wyglądały trochę inaczej, niż z naszej. Oni, będąc wysiedlanymi, nie wiedzieli, jaki będzie ich los, czy przeżyją, czy wrócą do rodzinnych stron, czy zostaną na obcej ziemi na zawsze. Nie wiedzieli, jak długo będzie trwać wojna i kto w niej zwycięży. W kolejnym wpisie przedstawię cztery inne historie - historie krewnych moich i mojej żony, którzy z różnych przyczyn trafili do niemieckich obozów koncentracyjnych. Niestety żadna z nich nie zakończyła się szczęśliwie.

Pozostałe wpisy z tej kategorii: 

Krewni w niemieckich obozach koncentracyjnych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz